Czy tytuł tego posta czegoś Wam nie przypomina? Już kiedyś na blogu pojawił się wpis pod tytułem "Sesja nie sprzyja byciu FIT", wszystko wskazuje więc na to, że oto mamy, a raczej ja mam powtórkę z rozrywki. Ten semestr jest naprawdę ciężki. Zapewne tysiące innych studentów znajdują się w podobnej do mnie sytuacji, ale jak wielu z nich przy okazji stara się być FIT? Niejednokrotnie do domu wracam późno, a tu jeszcze trzeba nauczyć się na laboratoria, zrobić sprawozdanie, przygotować prezentację, zmusić kolegów ze specjalizacji do podania mi numerów dowodów osobistych potrzebnych na wycieczkę (tak, żeby było zabawniej, zostałam starościną) i jeszcze gdzieś w międzyczasie napisać projekt inżynierski. Uwierzcie mi, że kiedy wracam do domu, trening jest ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę oraz czas. Chociaż z tą ochotą to nie do końca tak, ale o tym później.
Podsumowując, od początku października zbytnio nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Byłam przekonana, że to jedynie pierwszy tydzień nowego semestru był tak chaotyczny i z czasem wszystko się ułoży, muszę jednak przyznać, że jakoś nie chce się układać. Staram się dobrze zorganizować, wszystko sobie notuję i planuję, a kiedy już każdy punkt z "listy zadań na dziś" zostaje skreślony, chcę tylko zanurzyć się w gorącej wodzie, a po kąpieli od razu przyłożyć głowę do poduszki. Przez co moje bycie FIT zdecydowanie na tym cierpi.
Nie chcę jednak, by to wszystko skończyło się jak w przypadku letniej sesji, kiedy w ostatecznym rozrachunku tu i tam przybyło mi ciałka do kochania. Nie chcę, by moja dobra forma, kondycja oraz siła poleciały na łeb, na szyję i kiedy nadejdzie ta upragniona chwila wytchnienia, byłabym przez to zmuszona do budowania wszystkiego od nowa. Nie chcę się cofać tylko dlatego, że teraz mam więcej obowiązków. Chcę wciąż iść naprzód, nawet jeśli teraz będę zmuszona robić mniejsze kroczki, niż dotychczas.
W tym momencie chciałabym wrócić do wspomnianej wcześniej ochoty na trening. Od początku tego tygodnia czułam się paskudnie. Byłam jakaś taka zmęczona, cała obolała od zbyt długiej jazdy autobusem, co zmusza ciało do trwania w jednej pozycji i niesamowicie spięta z powodu dużych dawek stresu. Wczoraj wieczorem nie wytrzymałam, stwierdziłam, że muszę coś zrobić. Cokolwiek. Nie miałam ochoty na wylewanie z siebie siódmych potów, ale miałam ochotę się rozruszać i w tym momencie moje spojrzenie powędrowała ku rollerowi – nie chwaliłam się Wam jeszcze, ale tak jak wspominałam w tym poście, zamarzył mi się roller i oto go mam, dostałam go od mojego chłopaka w ramach urodzinowego prezentu. Wracając do tematu, postanowiłam dokładnie się wymasować. Bolało jak diabli, dopiero z pomocą rollera poczułam, jak bardzo wszystkie moje mięśnie były napięte, ale naprawdę warto było się pomęczyć. Po każdej wymasowanej partii czułam, że jest mi lepiej, czułam to rozluźnienie, a po skończeniu masażu byłam wręcz jak nowo narodzona. W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że nawet jeśli wydaje mi się, że nie mam siły i ochoty na trening, dla własnego dobra powinnam postawić choć na lekki ruch. Tak, by nie tylko mój umysł miał szansę na odpoczynek, ale także ciało, na którym odbija się wszystko to, co dotyka mnie od początku października. W związku z tym mam nadzieję, że jeszcze uda mi się pogodzić crossfit z napiętym planem, musiałabym jednak mimo wszystko postawić na treningi w domu, ponieważ nie muszę odbywać ich o konkretnej godzinie i tracić czas na dojazd na salę.
Zatem jak możecie zauważyć, moją główną bolączką jest teraz brak regularności w treningach. Jeśli chodzi o dietę, to aż tak się nie martwię. Staram się jeść dobrze i zdrowo, poza tym moją największą zmorą zawsze były słodycze, a teraz po prostu ich nie jem. Pochwalę się Wam, że mam już za sobą 38 dni bez słodyczy pod rząd. Jak na mnie to naprawdę dużo, wręcz bardzo dużo, więc nieskromnie powiem, że możecie mi gratulować :)
Chciałabym też przeprosić, że rzadziej bywam na Waszych blogach, ale sami widzicie, jak jest. Ze wszystkich sił staram się na bieżąco czytać Wasze najnowsze posty, często w drodze na uczelnię lub do domu - muszę teraz dobrze wykorzystywać każdą wolną chwilę :) Zrobiłam sobie nawet listę wszystkich czytanych przeze mnie blogów, by widzieć, u kogo pojawił się nowy post, a u kogo jeszcze nie – klik! Mam nadzieję, że mimo iż teraz troszeczkę u mnie ciszej i mniej ciekawiej, to ze mną zostaniecie.
Tymczasem trzymajcie za mnie kciuki :) Bo kto wie, może jeszcze niespodziewanie uda mi się zmniejszyć obwody właśnie w tym najbardziej napiętym czasie?
No to gratuluję wytrwałości w niejedzeniu słodyczy i powodzenia w dalszej walce bez nich 😃 no i dużo siły i motywacji do treningów
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy mam dziękować, czy może nie dziękować, żeby nie zapeszyć :) W każdym bądź razie motywacja do treningów bardzo się przyda, w końcu bardzo, ale to bardzo nie chcę zaprzepaścić tego, co wypracowałam sobie w wakacje :)
UsuńWiem, że jesteś zapracowana, ale może znajdziesz chwilę na zabawę ze mną w LBA? Bardzo chciałabym bliżej poznać tych, którzy postanowili zostać ze mną dłużej. http://www.4razym.blogspot.com/
UsuńBardzo dziękuję za nominację :) Postaram się odpowiedzieć na pytania najszybciej, jak tylko będę mogła! :)
UsuńGratulacje z tymi słodyczami, chyba też wezmę udział w jakimś wyzwaniu. Nie martw się, u mnie treningi też leżą, jest tyle do roboty, ze nie mam czasu na pisanie pracy i tak "dziubię" dzisiaj godzinka, jutro godzinka...
OdpowiedzUsuńCóż, nastał w naszym życiu taki czas, że trzeba określić, co jest ważne, a co ważniejsze. Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam zamiaru zawalić 3,5 roku studiów dla płaskiego brzucha, hah ^^ I podejrzewam, że Ty myślisz w bardzo podobny sposób, a zatem trzymam za nas obydwie kciuki i chyba przyjmę Twoją taktykę "chociaż godzinki dziennie", bo od pewnego czasu stoję w miejscu. A jak już zauważyłam, dłuższe przerwy nie sprzyjają pisaniu, bo traci się wątek :/
Usuńrany jak ja bym chciała być tak zorganizowana i mieć takie piękne notatki zamiast moich bazgrołów. Ty masz chociaż usprawiedliwienie na brak treningów bo masz masę spraw na głowie- ja jestem po prostu leniem:) gratuluję słodyczowego wyniku! 38 dni to bardzo długo!
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wszelkiego rodzaju notatki, czy to te na studia, czy te prywatne służące chociażby organizacji – jestem pedantką. Wszystko musi być ładne, schludne i kolorowe ^^ Burdel w moim pokoju potrafi być przerażający, ale notatki zawsze muszą być na picuś glancuś. I uwierz mi, bardzo nie chciałabym usprawiedliwiać mojego braku treningów, ponieważ wysiłek umysłowy męczy mnie zdecydowanie bardziej, niż ten fizyczny. Zatem chętnie bym poćwiczyła, zamiast spędzać wieczór nad ogarnianiem spraw na uczelnię, ale co poradzić :D Jak trzeba, to trzeba :D
UsuńWidzę, że nie tylko u mnie październik jest bardzo ciężkim miesiącem, ale jesteśmy twarde babki i się nie poddajemy!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za studia i żebyś się nie cofnęła z wynikami, chociaż moim zdaniem póki trzymasz dietę to powinno być w porządku ;)
I gratulacje z powodu tych 38 dni bez słodyczy, oby tak dalej :D
P.S. Bardzo mi miło, że mój blog znalazł się na Twojej liście obserwowanych :)
Oczywiście, że się nie poddajemy, nie ma nawet takiej opcji :) Z tą dietą teraz jest nieco dziwnie – widzę, że samo wyeliminowanie słodyczy nie wystarcza, by nagle efekty stały się wręcz powalające i będę musiała jeszcze bardziej nad nią popracować. Mam nadzieję, że jako tako mi się tu uda w tym czasie, gdzie momentami nie wiem, w co mam ręce włożyć ^^ Eh, czasem chciałabym być już po studiach i pracować... 8 godzin i do domu, nie trzeba robić nic związanego z pracą (wiadomo, tutaj dużo zależy od samej pracy, bo i ją można przynosić do domu). A nie, wracam i jest jeszcze tyle spraw do zrobienia. Wybacz, musiałam troszeczkę sobie pomarudzić ^^
UsuńSzczerze mówiąc to też już bym chciała mieć to wszystko za sobą, bo nie dość, że szkoła pochłania pół naszego dnia, to jeszcze po powrocie do domu trzeba się nieźle napracować. I gdzie tu czas na odpoczynek, życie towarzyskie, zajęcie się domem, pasje i wiele innych rzeczy? Ja na szczęście sobie jakoś radzę z połączeniem tego wszystkiego (odnalazłam swego rodzaju balans), ale znam wiele osób, które albo żyją tylko szkołą (zero własnego życia), albo szkoła jest na dalszym planie i wtedy ledwo zdają z klasy do klasy.
UsuńZ drugiej strony zakończenie okresu edukacji wiąże się ze swego rodzaju pełnym wejściem w dorosłość, a ona także ma swoje wady. Wydaje mi się jednak, że jest mi zdecydowanie bliżej właśnie do tego dorosłego życia niż kompletnej beztroski i marzy mi się już własne mieszkanko, po powrocie do którego mogłabym się zaszywać i dzięki temu spędzać więcej czasu z moim chłopakiem, chociażby w przelocie, a ni tak, jak teraz - on na popołudniu w pracy, ja rano na uczelni i kiedy się tu zobaczyć? Takie problemy to w sumie nie problemy, bo bardzo łatwo je rozwiązać. Czas chyba wyjść poza strefę komfortu i z impetem rzucić się w dorosłość ;)
UsuńDobrze mówisz i czasem lepiej zmienić coś nagle i z natychmiastowym skutkiem niż małymi kroczkami, bo dla niektórych osób może być to o wiele trudniejsze w takiej formie. Dużo przemyśleń, a czy to na pewno będzie dobra decyzja, a co jak coś pójdzie nie po naszej myśli i wiele innych wątpliwości. :)
UsuńGratuluję 38 dni! To duży wyczyn :)!
OdpowiedzUsuńOsobiście rozumiem cię z brakiem regularności, bo wiadomo - im wyższa szkoła, tym trudniej o dodatkowy czas. Trzymam jednak za kciuki za ciebie i twoją motywację! Wierzę, że jakoś dasz radę. Czasami do bycia fit trzeba się zmusić, ale później ma się naprawdę ogromną satysfakcję ;)
A rollera ci zazdroszczę, zawsze byłam ciekawa tego, jak masuje.
Staram się zmuszać – dziś wieczorem naszykuję sobie porządną porcję owsianki na rano, żeby później nie robić czegoś na szybko, albo nie jeść nic, choć tego sobie nie wyobrażam i dawno mi się to nie przydarzyło. Myślę też, jak tu zapewnić sobie więcej ruchu w prostych, codziennych czynnościach i tak na przykład zamiast jechać windą, zbiegam po schodach, muszę jeszcze tylko spróbować zacząć się wdrapywać na to 10 piętro ^^
UsuńMasaż rollerem niestety, ale najzwyczajniej w świecie boli. W niektórych miejscach tak, że ciężko wytrzymać, ale to właśnie im należy poświęcić najwięcej uwagi. I jakkolwiek jest to bolesne, to moim zdaniem warto – uczucie po jest niesamowite, człowiekowi jest od razu lepiej :) A i z czasem, wraz z bardziej regularnym rollowaniem, boli mniej.
Powiem Ci, że ja w domu też się teraz obijałam...Zrobiłam jakiś krótki półgodzinny trening w domu, brałam się za książki i ani myślałam o bieganiu, albo żeby więcej poćwiczyć... ale w tym tygodniu zrobiłam dwie przebieżki i od razu czuje się lepiej...:)) Ajj tyle dni bez słodyczy... ja w weekend opycham się jak głupia :(
OdpowiedzUsuńTwój półgodzinny trening to i tak więcej, niż teraz ruszam się ja, bo w tym tygodniu nie poćwiczyłam jeszcze ani razu? A teoretycznie mogłam, lecz chyba treningowo się rozleniwiłam. Muszę to jak najszybciej przerwać, bo im dłużej będę nic nie robić, tym ciężej będzie mi wrócić do aktywności i złapać regularność.
UsuńMnie mama wczoraj próbowała skusić ciastem, ale się nie dałam!
Mam bardzo podobnie. Kiedy wracam późno do domu, to nie mam sił, żeby gotować, przyrządzać potrawy, ale po prostu jem to, co jest w lodówce, czy szybciej zaspokoi głód. Niestety, musiałam zmienić trochę nawyki żywieniowe, które wpoiłam sobie w czasie wakacji, bo przy nowym trybie życia, nie jest to do końca osiągalne.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisałaś : Chcę wciąż iść naprzód ! Tego też staram się trzymać :)
Te dolegliwości, o których piszesz, znam świetnie, bo jeżdżę długo autobusem, a i siedzenie na zajęciach nie sprzyja naszej postawie.
Bardzo zmotywowałaś mnie tym, ze pomimo zmęczenia postawiłaś na lekki ruch, który pomoże odprężyć ciało i ducha :) Może to też opcja dla mnie, a roller czas poznać bliżej :)
Trzymam kciuki, żeby wszystko się udało ! :*
Zadziwiające, że przesiadywanie na uczelni i długie dojazdy potrafią tak zmęczyć. I to nie tyle fizycznie, co psychicznie, choć nie ukrywam, przez to nieustanne siedzenie na wykładach czy w autobusie ciało także dostaje w kość. A jednak to zmęczenie psychiczne najbardziej wpływa na to, że po tym powrocie do domu na nic nie mamy ochoty, choć w sumie sił tak naprawdę nie brak. Stąd zawsze w ciągu dnia staram się znaleźć chwile dla siebie, tak by nerwy kompletnie mnie nie zjadły.
UsuńLepszy lekki ruch niż żaden :) A roller naprawdę polecam. Są gusta i guściki, ale mi jego użytkowanie bardzo się spodobało :)
Ja też mam teraz maraton na uczelni ;( W weekend idę zawsze na siłownię, żeby ten jeden raz w tygodniu się coś ruszyć.
OdpowiedzUsuńWłaśnie tam, gdzie chodzę na treningi, nie są one organizowane w weekendy. Więc może takie jednorazowe wypady na siłownię nie byłby złym pomysłem... Chociaż najpierw spróbuję przyzwyczaić się do treningów w domu :D
UsuńGratulacje tych wszystkich dni bez słodyczy! :D Trzymam za Ciebie kciuki !
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci tego rollera, był na mojej wish-liście, ale jeszcze się go nie dorobiłam :( Mam nadzieję, że uda Ci się wygospodarować czas na jakiś trening, przyda się chociażby właśnie dla rozluźnienia :) więc to kolejna rzecz za, którą kciuki będę mocno trzymać! :) Powodzenia!:D
Dziękuję, sama się sobie dziwię, że już tyle bez słodyczy wytrzymałam i aż tak bardzo za nimi nie tęsknię :) A skoro roller znajduje się na Twojej liście, to na pewno kiedyś się z niego zaopatrzysz, roller nie zająć, nie ucieknie ;)
UsuńTyle dni bez słodyczy - gratuluję. :*
OdpowiedzUsuńDziękuję, sama nie mogę się zadziwić, że to już tyle :)
UsuńJestem ciekawa tego rollera, ale tak na prawdę, żaden semestr nie sprzyja byciu fit :)
OdpowiedzUsuńMoje poprzednie semestry były ku temu zdecydowanie bardziej sprzyjające ^^ Ale tak będzie tylko do stycznia, zleci w mgnieniu oka, co jednocześnie jest nieco przerażające, bo już w styczniu będę musiała się obronić.
Usuń38 dni bez słodyczy? szacun! u mnie miał być tydzień, ale dostałam @ i narzeczony po pracy wrócił z czekoladą, żeby jakoś mi wynagrodzić męki :D co do nauki, wiem jak Tobie jest teraz ciężko :( sama kiedyś przez to przechodziłam, ale jesteś silna, dasz radę! :)
OdpowiedzUsuńZakład to zakład, nie mogę go przecież przegrać! ^^ Na początku wydawało mi się, że nie wytrwam nawet tego miesiąca, a tu proszę, przekroczyłam magiczną liczbę trzydziestu dni :) Teraz już nie ma mowy, żebym się poddała, nie po takim czasie!
UsuńMuszę dać radę z uczelnią, nie mam innego wyjścia :) Chyba bym sobie nigdy nie wybaczyła, gdybym teraz nagle zawaliła te 3,5 roku nauki!
Odpowiadając na Twój komentarz na moim blogu: Jaspis ze wzdęciami i ja mam problemy. Chociaż ostatnio zdarzały mi się coraz rzadziej :). Na początek spróbuj naparu z kminku i kopru włoskiego. Więcej informacji znajdziesz tu: http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/uklad-pokarmowy/ziola-na-wzdecia-i-gazy-kminek-koper-wloski-mieta-szalwia-anyz_36954.html . Książka oczywiście również zawiera sporo przydatnych informacji ;).
OdpowiedzUsuńGratuluję tych dni bez słodyczy, 38 dni brzmi dla mnie nie realnie, bo zawsze pozwalam sobie na cheat meal ;)
UsuńCzytałam kiedyś o koprze włoskim jako produkcie polecanym na zdjęcia, ale jeszcze nie pokusiłam się o jego wypróbowanie. Bardzo dziękuję za link do artykułu, na pewno się z nim zapoznam :) W końcu ileż można chodzić z wzdętym brzuchem?
Usuń38 to i dla mnie kiedyś była liczba nierealna ^^ Zobaczę, jak sytuacja będzie się miała po zakończeniu zakładu z moim chłopakiem. Może do słodyczy nie wrócę już wcale, a może właśnie raz na jakiś czas będę sobie na nie pozwalać właśnie w ramach cheat'a :)
zazdroszczę tylu dni bez słodyczy! ja ostatnio wytrzymałam..... dwa dni:( a ze studiami będzie dobrze:)
OdpowiedzUsuńTeraz te dni bez słodyczy jakoś tak po prostu same mijają, nawet tak bardzo się na tym nie skupiam i nie przeżywam, że nie mogę zjeść niczego słodkiego ;)
Usuńech u mnie najgorzej zacząć takie odsłodyczanie...
UsuńTo racja. Czasem wydaje mi się, że już, już wytrzymam cały dzień bez słodyczy, a tu nagle zaczyna się wieczorne ucztowanie :/ Ale tak miałam jeszcze te 38 dni temu ^^
Usuńja mam fazy przed okresem na słodycze najczęściej;p właśnie zjadłam bułę słodką;p
Usuńpiątkowo:)
UsuńWreszcie piątkowo :) Choć czeka mnie weekend z notatkami ;c
UsuńGratuluję wytrwałości w niejedzeniu słodyczy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńSkąd ja to znam? Na razie czuję, że jeszcze nad wszystkim panuję, ale boję się, że wszystko się posypie, gdy nadejdzie sesja :(
OdpowiedzUsuńGratuluję wytrwałości w niejedzeniu słodyczy!
Dla mnie także sesja to okres, w którym krótko mówiąc, nie ogarniam. Dlatego teraz nie mogę, a przede wszystkim nie chcę sobie na to pozwolić i mam nadzieję, że mi się uda :) I dziękuję :)
Usuń38 dni? Piękny wynik. Można pozazdrościć ;) Ja pozwalam sobie od czasu do czasu na chwilę zapomnienia, a co tam ;)
OdpowiedzUsuńNa razie mam zakład z moim chłopakiem, który trwa do 18 grudnia i jeśli nie chcę go przegrać, to nie mogę zjeść niczego słodkiego :) Jednak myślę, że kiedy zakład się już skończy, to od czasu do czasu pozwolę sobie na ulubioną czekoladę. Obym tylko nie wróciła wtedy do codziennego zajadania się słodyczami!
UsuńGratuluję :) Ładnie wytrzymałaś bez słodyczy, ciekawe czy ja dałabym radę :)
OdpowiedzUsuńNa pewno dałabyś radę, grunt to znaleźć dobrą motywację :) W moim przypadku stał się nią zakład z chłopakiem, którego przecież nie mogę przegrać ^^
Usuń38 dni bez słodyczy? to brzmi jak wieki! ;) gratulacje!
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Początkowo też wydawało mi się, że zaledwie te 30 dni to całe wieki, ale teraz te moje dni bez słodyczy tak po prostu sobie lecą i pomijając ogromny kryzys gdzieś w drugim tygodniu bez słodyczy, teraz nie doskwiera mi ich brak ^^
UsuńMam to "szczęście", że zajęcia rozpoczynam po południu zatem tuż po pobudce o świcie jestem w stanie zaliczyć trening i wyrobić się ze wszystkim przed zajęciami. Zresztą, napisałam podobny post, który mam nadzieję jutro opublikować (trzymaj kciuki). Co do samej organizacji to nie mogę niczego napisać poza wysłaniem Ci pokładów energii abyś mimo wszystko wytrwała! :)
OdpowiedzUsuńOj, to ja już chyba jednak wolę mieć na rano ;) Jechać, odbębnić swoje i wrócić do domu, choć faktycznie czasem zmęczenie nie pozwala na należyte wykorzystanie wieczoru. Ale z drugiej strony znam siebie na tyle, że gdybym miała zajęcia na popołudniu, to przed nimi nie zrobiłabym nic konkretnego ^^
UsuńPost widziałam, zaraz pobiegnę skomentować i odeślę Ci Twoje pokłady energii, ponieważ Tobie są one również bardzo potrzebne!
Gratulacje, ale jesteś dzielna z tymi słodyczami ;D Rozumiem Cię dokładnie, czasem wieczorem też nie mam zupełnie na nic siły, plus jeszcze praca na pół etatu, masakra z dietą. Ale widzę, że dajesz radę ;)
OdpowiedzUsuńDzielna jestem dzięki zakładowi, w końcu nie mogę go przegrać :D Mam jednak nadzieję, że kiedy już on się skończy, to niejedzenie słodyczy ze mną zostanie. W końcu szkoda byłoby wrócić do ich codziennego pałaszowania, skoro tyle bez nich wytrzymałam.
UsuńJeszcze praca? Naprawdę podziwiam ludzi, którzy godzą studiowanie z pracą. Sama chciałabym to potrafić, ale nie wiem, gdzie mogłabym wcisnąć tą nieszczęsną pracę. Chyba jedynie w weekendy, ale jestem takim typem człowieka, który lubi mieć czas dla siebie i ciężko byłoby mi z tego zrezygnować, mimo że własna gotówka bardzo by mi się przydała. Może w przyszłym semestrze :) Teraz, z inżynierem na głowie byłoby to dla mnie za dużo stresu.
Spokojnie, zobaczysz, że szybciej niż myślisz wrócisz do swojego rytmu :) Masz mnóstwo obowiązków...blog to nie jedyne zajęcie..więc rozumiem to doskonale...u mnie też ostatnio mniej wpisów, bo mam pracę, a dwa razy w tygodniu prowadzę wieczorami treningi.
OdpowiedzUsuńBrawo za słodycze... :) Masz bardzo silną wolę :)
A roller...intryguje mnie coraz bardziej :)
Już jest nieco lepiej :) Nawet dzisiaj w planach był trening, ale chyba dobiera się do mnie jakieś przeziębienie, więc wolałam odpuścić i teraz wygrzewam się w domu. Nie wyobrażam sobie, by teraz się rozchorować i ogarniać wszystko z katarem!
UsuńDziękuję :) Chociaż moja silna wola opiera się głownie na zakładzie z moim chłopakiem, przecież nie mogę przegrać ^^ A roller polecam! Choć mój troszeczkę się zakurzył, muszę go uruchomić w najbliższym czasie ^^
ja zaprzestałam treningów przez dużą ilość zleceń. Nie wyrabiam.. ale cieszę, sie, że do diety wróciłam. Biorę się w garść i trzymam też za Ciebie kciuki! ;)
OdpowiedzUsuńpannaoceanna.pl
;*
Także musiałabym o wiele bardziej popracować nad dietą, skoro teraz z treningami jest u mnie gorzej. Musiałabym z powrotem polubić się z domowymi treningami, ponieważ kiedyś ćwiczyłam wyłącznie w ten sposób :) A za trzymanie kciuków nie dziękuję, żeby niczego nie zapeszyć! ^^
UsuńNa szczęście szkołę mam już za sobą :D
OdpowiedzUsuńMomentami także chciałabym już mieć ją z głowy ^^ Jednak kiedy pójdę do pracy, pewnie będzie to wyglądało tak, że będę marzyć o powrocie do szkoły... ^^
UsuńFaktycznie, tytuł wywołał u mnie deja vu! ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie będę miała deja vu, kiedy chwycę za centymetr krawiecki ^^ Ale na razie jest lepiej niż w sesji, więc nie ma źle :)
UsuńKciuki trzymam mocno, mocno! Porządny, pozytywny kop w tyłek ode mnie! :D Dasz radę. :))) Mi, kiedy myślę sobie, że ooo ranyyy, jak nie chce mi się ćwiczyć - to przestaję myśleć i od razu zabieram się za trening. :D W takich przypadkach lepsze jest natychmiastowe działanie, a nie rozmyślanie nad tym, czy to się zrobi, czy nie. ;)))
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tego kopa, każdy rodzaj motywacji mi się przyda :) A co do tych treningów, masz rację. Już wiele razy tak miałam, że mi się nie chciało i kiedy non stop o tym myślałam, ostatecznie nie ćwiczyłam, z kolei kiedy mimo wszystko od razu zabierałam się za trening, to jakoś to szło i już w trakcie zapominałam o tym, że mi się nie chciało ;) Dlatego za godzinkę ruszam na salę, rozruszać się przed weekendem :)
UsuńZgadzam się z postulatem! Jako studentka magisterki miałam w związku z tym semestrem nadzieję, że wreszcie będzie lżej, a tu... jest totalnie na odwrót! :D Czasem się zastanawiam, czemu nie przyznają studentom ogarniającym jeszcze pracę, wolontariat medalu z zarządzania czasem albo chociaż "za wzorowe zorganizowanie" :D
OdpowiedzUsuńMedal? Ja bym była raczej za jakimś wysokim honorarium, choć może w tym momencie wychodzi ze mnie jakaś materialistka, no ale kurcze, chyba musiałabym zamienić się w robota, żeby ogarnąć wszystko na "tip top" i jeszcze mieć mnóstwo czasu na swoje prywatne sprawy ^^ A tak niestety cierpi albo jedno, albo drugie... Teraz jeszcze przed Świętami mamy mieć wszystko pozaliczane, więc dodatkowo nas cisną i kiedy ja mam pisać ten mój projekt inżynierski?! Ratunku!!! :D
Usuńniestety muszę sie z Toba zgodzić z tym postem.. od kiedy zaczęła sie szkolą, brakuje mi czasu.. co prawda opuszczam sobie niektóre zajęcia, ale niestety mało która uczelnia ma plan czaje taki jak ja, w sensie ze nie tygodniowy jak w szkole, ale codziennie inny.. co dziennie co innego, az ciężko cokolwiek zaplanować :((
OdpowiedzUsuńdodam jeszcze, ze nie mieszkam z chłopakiem i mam możliwość widzenia go tylko na weekend, co za tym idzie jak przychodzi piątek/sobota wyjeżdżam do Wroclawia, wracam w poniedziałek i tak w kolko.. marze o zakończeniu studiów i zamieszkaniu z nim, wtedy wszystko będzie łatwiejsze :)
Uuu, z takim planem to faktycznie kiepsko... Ja przynajmniej wiem, jak cały mój tydzień będzie wyglądał, o której będę w domu i tym podobne, a u Ciebie to szkoda gadać. Na Twoim miejscu chyba non stop chodziłabym poirytowana :P
UsuńTeż nie mieszkam z moim chłopakiem i aktualnie także widujemy się tylko w weekend. I to nawet nie przez cały weekend, jedynie nocujemy u siebie z soboty na niedzielę. Tak się wstrętnie złożyło, że w poniedziałek mam najbardziej wymagające zajęcia... Więc zawsze mam przed sobą perspektywę weekendu z nosem w notatkach... I wizja ta nie należy do tych najmilszych, często mam przez to zły humor. Ale staram się sobie powtarzać, że jeszcze tylko troszeczkę :)
Życzę dużo wytrwałości i oby wszystko poszło zgodnie z Twoim planem,na pewno uda Ci się dostosować te treningi.
OdpowiedzUsuńmarcelkowa.blogspot.com
Całe szczęście już jest coraz lepiej, bardzo chaotyczny październik odchodzi w zapomnienie :) Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńNiestety czasem trzeba przezwyciężyć zmęczenie i chęć snu, zmusić się do treningu i wtedy nagle człowiek stwierdza, że to jest dokładnie to czego potrzebował ;) Trzymam kciuki, żebyś znalazła czas na wszystko :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Wtedy okazuje się, że trening to prawdziwe zbawienie :) Dlatego bardzo, ale to bardzo chciałabym być tak zorganizowana, by nie musieć z niego rezygnować. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że jedynie październik był taki nieudany pod względem organizacji ;)
Usuń