Na początku chciałabym Was przeprosić za moją zdecydowanie mniejszą aktywność, zarówno w dodawaniu postów, jak i w odwiedzaniu i komentowaniu Waszych blogów. Miałam małe urwanie głowy na uczelni, właściwie to mam nadal i nie marzę o niczym innym, jak tylko o tym, by wreszcie przestało wisieć nade mną to natarczywe uczucie, że wciąż i wciąż mam coś jeszcze do zrobienia. Właściwie po spełnieniu obowiązków i wykonaniu wszelkich zadań zaraz dochodzą nowe, czy to w postaci zrobienia sprawozdania lub prezentacji, czy nauczenia się na laboratoria, na których zawsze jest mini-kolokwium. Ciągle, gdzieś z tyłu głowy, towarzyszy mi myśl, że muszę zrobić jeszcze to, to i to (nawet jeśli plany te wybiegają dwa tygodnie w przód), przez co kompletnie nie potrafię odetchnąć ani się zrelaksować, mam też wrażenie, że w ogóle nie mam wolnego czasu, bo ciągle jest to COŚ, czym trzeba się zająć. I to nie tak, że odkładam wszystko na ostatnią chwilę, wręcz przeciwnie. A mimo to nie potrafię wykopać się spod tej sterty obowiązków uczelnianych, która nagle mnie przytłoczyła. Mogę mieć tylko nadzieję, że niedługo sytuacja się uspokoi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle nie będę miała niczego na głowie, dzięki czemu będę mogła zająć się słodkim nicnierobieniem.
Stąd wybaczcie mi proszę, że dzisiejszy post będzie o wszystkim i o niczym, ale nie chciałam dłużej zwlekać z dodaniem czegoś nowego, żebyście nie pomyśleli sobie, że zrezygnowałam z bloga. Poza tym muszę też się wygadać i uporządkować myśli, a nic innego nie pomaga mi w tym tak bardzo jak pisanie, nawet jeśli jest to całkiem bezsensowna paplanina, tak jak w tej chwili. Wypadałoby jednak wreszcie nawiązać do tytułu tego posta, prawda?
Jako małą zachętę dla mnie samej, aby wreszcie wziąć się za siebie, wrzucam Wam zdjęcie, kiedy mój brzuch jako tako zaczynał się prezentować dzięki samemu tylko ograniczeniu słodyczy. Rany, nie mogłam się wtedy na niego napatrzeć! Jednocześnie troszeczkę się stresuję, bo w końcu możecie zobaczyć mnie w mniejszej lub większej okazałości (i w jakże wyjściowym domowym dresie), ale zamierzam opublikować zdjęcia, na których znacznie więcej widać (w końcu gdzieś muszę uwiecznić moją przyszłą metamorfozę, prawda?), więc to zdjęcie tak na dobry początek, o. Tak właściwie dużo robi tutaj gra światła i cieni, ale lubię patrzeć na to zdjęcie (bo pokazuje mi, że jak chcę, to mogę), więc i wy patrzcie.
Określenie FIT-grubasek zostało wymyślone prawdopodobnie przez mojego chłopaka. Kiedy za bardzo pofolguję sobie ze słodyczami, narzekam, że jestem grubaskiem. A że teoretycznie i praktycznie staram się regularnie ćwiczyć, zdrowo odżywiać i dbać o siebie, to dorobienie do grubaska przedrostka FIT wręcz pchało się na język i klawiaturę. To określenie jak najbardziej humorystyczne i groteskowe, nie płaczę z jego powodu w poduszkę i nie wpadam w depresję, wręcz przeciwnie, sama siebie nazywam FIT-grubaskiem, bo jakby się nad tym lepiej zastanowić, to w pewnym stopniu oddaje to tryb życia, jaki obecnie prowadzę. Oczywiście, jakby nie patrzeć, do jakiegokolwiek grubaska mi daleko, ale... Tak naprawdę nie potrafię osiągnąć założonych sobie celów. Nie potrafię tak porządnie się zawziąć i popracować nad moją sylwetką, nawet jeśli wiem, że za miesiąc zobaczyłabym pierwsze efekty. Zamiast tego sięgam po kilka kostek czekolady i pałaszując koleją z nich ubolewam nad tym, że też mam brzuch jak balonik, a na udach rozrastający się cellulit (swoją drogą, czy cellulit może być zauważalny bardziej niż dotychczas z powodu "wypychających" go mięśni? Cholera, on wędruje coraz dalej i coraz szybciej, tak nie może być!!!) O ironio! To dlatego jestem FIT-grubaskiem. FIT-grubaskiem który dwa razy w tygodniu wylewa siódme poty na CrossFicie, opowiada o tym, czego to nie zrobi, jak nie będzie ćwiczył i jak dobrze nie jadł, by za chwilę zapchać się czekoladą, poprawić drożdżówką i zalec na łóżku przez całe popołudnie (ostatnio w towarzystwie notatek, ale to żadne usprawiedliwienie).
Określenie FIT-grubasek zostało wymyślone prawdopodobnie przez mojego chłopaka. Kiedy za bardzo pofolguję sobie ze słodyczami, narzekam, że jestem grubaskiem. A że teoretycznie i praktycznie staram się regularnie ćwiczyć, zdrowo odżywiać i dbać o siebie, to dorobienie do grubaska przedrostka FIT wręcz pchało się na język i klawiaturę. To określenie jak najbardziej humorystyczne i groteskowe, nie płaczę z jego powodu w poduszkę i nie wpadam w depresję, wręcz przeciwnie, sama siebie nazywam FIT-grubaskiem, bo jakby się nad tym lepiej zastanowić, to w pewnym stopniu oddaje to tryb życia, jaki obecnie prowadzę. Oczywiście, jakby nie patrzeć, do jakiegokolwiek grubaska mi daleko, ale... Tak naprawdę nie potrafię osiągnąć założonych sobie celów. Nie potrafię tak porządnie się zawziąć i popracować nad moją sylwetką, nawet jeśli wiem, że za miesiąc zobaczyłabym pierwsze efekty. Zamiast tego sięgam po kilka kostek czekolady i pałaszując koleją z nich ubolewam nad tym, że też mam brzuch jak balonik, a na udach rozrastający się cellulit (swoją drogą, czy cellulit może być zauważalny bardziej niż dotychczas z powodu "wypychających" go mięśni? Cholera, on wędruje coraz dalej i coraz szybciej, tak nie może być!!!) O ironio! To dlatego jestem FIT-grubaskiem. FIT-grubaskiem który dwa razy w tygodniu wylewa siódme poty na CrossFicie, opowiada o tym, czego to nie zrobi, jak nie będzie ćwiczył i jak dobrze nie jadł, by za chwilę zapchać się czekoladą, poprawić drożdżówką i zalec na łóżku przez całe popołudnie (ostatnio w towarzystwie notatek, ale to żadne usprawiedliwienie).
Nie chcę być FIT-grubaskiem. Chcę być młodą, zadbaną kobietką, za którą faceci będą się oglądać na ulicy, a inne dziewczyny będą jej zazdrościć. Tak, zazdrościć! Pewnie, że chcę też te wszystkie dobre rzeczy robić dla siebie, ale powiedzcie sami, nie macie tak, że chcecie być podziwiani? Że chcecie, by ktoś docenił Waszą pracę nad sobą, nawet jeśli miałoby się to przemawiać w tej jakże prymitywnej zazdrości? Może to podejście egoistyczne, nie, ono na pewno jest egoistyczne, ale kurczę, nie będę oszukiwać, że nie lubię, kiedy ktoś prawi mi komplementy lub kiedy widzę, że po prostu się podobam. Dlaczego mam odmawiać sobie tak miłego połechtania ego, skoro na co dzień się w tym nie zatracam i tym nie żyję, nie jest to mój nadrzędny priorytet? Przecież raz na jakiś czas można dać się ponieść tej fali, prawda? Można chcieć stać się inspiracją dla innych, można chcieć, by inni nam zazdrościli i nas podziwiali. Niestety, tak już skonstruowany został człowiek - nie ma na tym świecie takiego, który urodził się bez wad i jeśli moją wadą jest ta szczypta próżności, to nie zamierzam się tego wstydzić.
Nie chcę być FIT-grubaskiem. Chcę poczuć tą satysfakcję związaną z tym, że wreszcie udało mi się popracować nad sobą tak, jak od dawna to sobie planuję. Brak mi silnej woli, bardzo mi jej brak, brak mi też motywacji, bo tak naprawdę lubię swoje ciało. Niemniej jest parę rzeczy, które chciałabym w nim zmienić i dlatego wreszcie chciałabym przestać tylko i wyłącznie tyle mówić, a wreszcie zacząć coś robić. Zawziąć się, nie odpuszczać, nie mówić sobie "po co tak się męczysz, przecież nie wyglądasz najgorzej" tylko wytrwale nad sobą pracować, sprawdzić swój charakter właśnie na tej sportowej płaszczyźnie, by wiedzieć, że nie zawiedzie on także w innych dziedzinach życia. Wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie. To, czy będę siedzieć z czekoladą w dłoni i wyrzucać sobie, że po raz kolejny się nie udało, czy spojrzę z satysfakcją w lustro i zauważę pierwsze efekty. To tylko i wyłącznie mój interes. Moja decyzja. Mój wybór. Szkoda tylko, że to my sami jesteśmy sobie największymi wrogami, że nieustannie musimy toczyć ze sobą walkę, by coś osiągnąć, nie tylko zrobić jeszcze jedno powtórzenie, ale zdecydować się wyjść z cienia i wreszcie zrobić coś ze swoim życiem.
Nie chcę być FIT-grubaskiem. Nie chcę biernie przyglądać się temu, co się wokół mnie dzieje. Nie chcę żałować moich własnych wyborów. Chcę za to wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć działać, by za jakiś czas móc się ze sobą rozliczyć i być z siebie zadowoloną.
Uf. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie od dłuższego czasu. Musiałam to z siebie wyrzucić, w pewien sposób uporządkować, znaleźć dla nich ujście. Mam zatem nadzieję, że przymkniecie oko na długość tego posta i darujecie mi ten osobisty wydźwięk, który chyba jedynie pozornie ma coś wspólnego z tematyką fitnessu. Obiecuję poprawę :) Zastanawiałam się nad podsumowaniem kwietnia, ale ostatecznie uznałam, że nie ma czego podsumowywać. Mogłabym Wam pisać tylko o tym, jak bardzo nie wyszło mi niejedzenie słodyczy (moja największa bolączka). Zamiast tego postaram się przygotować post, w którym napiszę, co w najbliższym czasie chciałabym zmienić, mam też nadzieję, że wreszcie uda mi się porobić zdjęcia mojej sylwetki i się nimi z Wami podzielić. Oprócz tego chciałabym napisać o kilku innych rzeczach, ale zobaczymy jeszcze, co mi w praniu z tego wyjdzie i jak to będzie z czasem na pisanie.
Wybaczcie, jeśli jeszcze w najbliższym czasie będę tutaj, jak i u Was mniej obecna, ale muszę uporządkować te uczelniane sprawy i zrobić, co mam do zrobienia. To dopiero kwiecień, aż się boje pomyśleć, co będzie w czasie sesji, ale przecież... Chcę wziąć sprawy w swoje ręce.
Nazwa jest przesłodka :D mój chłopak to ma za to wstręt do mnie w wersji fit i jak się chwalę, ze mam bicka to słyszę przerażenie w jego głosie :P brzuch wyglądał super, ale nie martw się, u mnie to też najgorsza niestety partia i muszę stawać na głowie żeby jako tako wyglądał :P
OdpowiedzUsuńOj, kiedy mój chłopak widzi, jak chwalę się bickiem od razu wypomina mi, żebym tylko nie wyglądała jak słynna Marit ;p Zamierzam nieco postawać na głowie przez cały maj, zobaczymy, co mi z tego wyjdzie, ale chciałabym doprowadzić brzuch (i nie tylko) do fajnego wizualnie stanu ;)
UsuńHeh też największy problem mam z brzuszkiem. U kobietek tak już chyba bywa. :) No, ale niestety co jak co ale brzuch robi się przede wszystkim w kuchni ;P nie ma, że boli :)
UsuńCo racja, to racja. Ale mnie ta kuchnia właśnie boli :D A raczej boli mnie szuflada ze słodyczami, no ale skoro nie chcę być FIT - grubaskiem, to też nie mogę do niej zaglądać ;)
UsuńNo, trzymanie michy to ciężka sprawa :D ja ostatnio opublikowałam mojego cheata na fejsie to czytelnicy byli oburzeni, ze tyle słodkiego i chemii :P ale damy radę dziewczyny!
UsuńOj jak ja Cię rozumiem! Uczelnia ostatnio zapewnia mi tyle zajęć i nauki, że prawie na nic nie starcza czasu. Na szczęście już końcówka i w końcu odpoczniemy leniąc się przez 3 wakacyjne miesiące. :)
OdpowiedzUsuńHeh, każdy lubi być podziwiany. Chcemy, żeby ludzie docenili to co robimy i jak się poświęcamy. I nie ma co się tego wstydzić. W naszym społeczeństwie jest takie przekonanie, że nie można się przechwalać, mówić o tym co się potrafi, a niby czemu nie? Jesteśmy w czymś dobrzy, dobrze wyglądamy to czemu tego nie pokazywać i się chować. Mamy być jak szare myszki, byle nie powiedzieć, że coś umiemy, bo zaraz Cię obsypią falą hejtów. Jeśli coś nam się udaje to mówmy o tym i dążmy do tego, żeby być jak najlepszymi. A to, że ktoś to docenia tylko motywuje do dalszej pracy i utwierdza w przekonaniu, że robimy dobrze :)
Teoretycznie końcówka, ale ja jeszcze mam ciarki na myśl o nadchodzącej sesji. Zamieniam się wtedy w największa marudę na świecie, bo oczywiście wszyscy korzystają ze wspaniałej pogody, a ja siedzę z nosem w notatkach -.-
UsuńCieszę się, że podzielasz moje zdanie w tej kwestii! Faktycznie nie powinniśmy wstydzić się tego, że jesteśmy w czymś dobrzy, nie powinniśmy wstydzić się naszych umiejętności. Tylko dzięki wierze we własne możliwości i dzięki pokazywaniu tych możliwości będziemy mogli zajść daleko, tam, gdzie tylko sobie wymarzymy :)
To tak jak u mnie. Ćwiczę, chodzę na 7 km spacer, zachodzę do sklepu po jabłka a wychodze z czekolada oreo :)
OdpowiedzUsuńCzekolada Oreo... Jak ja ją uwielbiam!!! Także widzę, że w kwestii związanej ze słodyczami doskonale się rozumiemy :)
UsuńPamiętaj, że możesz osiągnąć wszystko, co tylko chcesz :) Musisz tylko uparcie i wytrwale do tego dążyć! Powodzenia :)
OdpowiedzUsuńBędę pamiętać i mam nadzieję, że nie poddam się tak szybko! Dziękuję :)
UsuńJa ćwiczę codziennie, ale mam jeden dzień w tygodniu,w którym jem wszystko, kiedyś była to większa ilość słodkości, ale teraz wystarczy mi, że w okolicach piątku albo soboty zjem na przykład batonika i to mi wystarczy :)
OdpowiedzUsuńNie bądź fit-grubaskiem, bądź szczęśliwa i w zgodzie z samą sobą :)
Pozdrawiam ciepło i życzę udanej majówki!
Jeden dzień, w którym jadłabym wszystko... Tak, na pewno byłby to dzień samych słodyczy ;) Tak już mam, że jeśli pozwolę sobie na jeden malutki słodyczowy grzeszek, to na tym grzeszku nie potrafię skończyć. Myślę sobie wtedy, co tam, ten dzień i tak został zmarnowany i już w ogóle się nie hamuję, jeśli o słodycze chodzi. A gdybym potrafiła przestać na tym jednym grzeszku, to wcale nie byłoby tak tragicznie.
UsuńNiemniej, chce przestać być FIT - grunaskiem i mam ogromną nadzieję, że mi się to uda :)
Fit-grubasek to całkiem słodkie określenie :) życzę dużo wytrwałości na fit-drodze!
OdpowiedzUsuńSłodkie jak czekolada, którą się zajadam :D Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć!
UsuńFit-grubas :D dobre określenie ;). Ale myślę, że Tobie to nie grozi :)
OdpowiedzUsuńOby rzeczywiście nie groziło :) Już ja sie o to postaram!
UsuńPo samym rzuceniu słodyczy tak wygląda Twój brzuch? Świetnie :)
OdpowiedzUsuńTak, właśnie tak, a ja mimo to nie potrafię ich rzucić -.- Choć mam doskonały dowód na to, że wcale nie potrzebuję tak wiele, by cieszyć się z płaskiego brzucha. To już chyba naprawdę jest jakieś słodyczowe uzależnienie -.-
UsuńFit grubasek świetne! Trzymam kciuki wyglądasz bardzo dobrze! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, ale będę wyglądać jeszcze lepiej! :D
UsuńNie przejmuj się jak trochę sobie słodyczowo pofolgujesz! Najważniejsze to żebyś sobie nie robiła z tego powodu wyrzutów i cieszyła się chwilą! :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie po zrobieniu w weekend zdjęć mojej sylwetki doszłam do wniosku, że jednak miałam nieco inne wyobrażenie o sobie i teraz już tak nie ubolewam, kiedy sięgam po czekoladę :D
UsuńNo i super! tak trzymaj! :) Btw wyglądasz świetnie! :)
UsuńTo ja chyba też jestem FIT-grubaskiem :P Nazwa świetna!! To co napisałaś wyżej (pod komentarzem Strefy komfortu, Ani) mnie uspokoiło, że aż tak się nie przejmujesz tymi małymi czekoladkami :P
OdpowiedzUsuńOj, takie małe to te czekoladki nie są :D Ale doszłam do wniosku, że, kurcze, skoro mam ochotę, to dlaczego mam sobie odmawiać? Gdybym faktycznie walczyła z jakąś chorobliwa otyłością, to owszem, ale jestem normalną dziewczyną, która lubi swoje ciało, nie będę sobie więc robić wyrzutów z powodu mojej ukochanej czekolady! ;)
UsuńZnam ten ból... niestety..
OdpowiedzUsuńOj, wcale nie jest to takie straszne ;) Ja w sumie w ostatnich dniach zmieniłam nastawienie, bo tez uznałam, że to bez sensu, tak się zadręczać. I jest mi teraz o niebo lepiej! :)
UsuńJa też tak miałam baaardzo długo z tym problem i byłam strasznie na siebie zła, że mimo ćwiczeń nie widać efektu. Na szczęście któregoś dnia zmotywowałam swoją silną wolę i odstawiłam słodycze. Od razu widać poprawę :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie samo odstawienie słodyczy tyle mi daje, że ta myśl powinna dopingować mnie w poradzeniu sobie z ich niejedzeniem. Do lata coraz mniej czasu, a nie ukrywam, że zależy mi na dobrym wyglądzie, więc idę szukać motywacji ;)
UsuńSuper post :) też czasem czuję się jak Fit-Grubasek :) szczególnie po niezaplanowanym cheacie :D nie moge się doczekać zdjęć Twoich efektów. Buziaki :*
OdpowiedzUsuńZdjęć konkretnie nie będzie, ale planuję w najbliższym czasie wrzucić zdjęcia mojej sylwetki i może później ewentualnie jakąś metamorfozę, a co mi z tego wyjdzie, to zobaczymy :D
UsuńEj co tak nie piszesz? Igry Cię pochłonęły ? :P czekam na posta :D
OdpowiedzUsuńŻeby to jeszcze były Igry, to by było fajnie :D Niestety od dłuższego czasu mam dość napięty grafik na uczelni, a że też jestem kiepska w organizowaniu sobie wolnego i nie tylko wolnego czasu, to nie potrafię zabrać się za pisanie. Teraz jednam jest troszeczkę wolnego, więc jutro rano siadam do produkowania posta :)
Usuń